powrót 65 lat po tragedii na Pokuciu - Kuty nad Czeremoszem
17 kwietnia 2004 r. w Krakowie, obok kościoła św. Mikołaja stanął ormiański „krzyż kwitnący” chaczkar, który zgodnie z napisem upamiętniał Ormian pomordowanych w ludobójstwie 1915 roku, ale także tych, którzy z ich sąsiadami – Polakami wymordowani zostali przez ukraińskich nacjonalistów z UPA w Kutach w dniach 19 – 21 kwietnia 1944 roku. Właśnie mija więc 65 lat od tych wydarzeń. Krakowski chaczkar wzbudził protesty ambasady tureckiej w Polsce wraz z naciskami dyplomatycznymi na zarząd miasta, MSZ oraz Wojewodę. Podobne głosy ze strony części duchownych grekokatolickich (księża grekokatoliccy z Pokucia współuczestniczyli w mordach) wywołało wydanie książki „Przemilczane ludobójstwo na Kresach” autorstwa księdza Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego, katolickiego Duszpasterza Ormian w południowej Polsce. Rzecz jest efektem sześcioletniego zbierania relacji jeszcze żyjących świadków zarówno kuckiego, jak i innych aktów ludobójstwa na Pokuciu (rodzina księdza wywodzi się z Korościatyna k. Monasterzysk w rejonie Buczacza, stąd osobiste zaangażowanie w opisie faktów). Znajdujemy tu wzmocnione dosłownymi wypowiedziami świadków opisy martyrologii ormiańskich obywateli miasteczka począwszy od września 1939 r., a skończywszy na mordach dokonywanych na Ormianach jeszcze w dn. 15 – 20 stycznia 1945, ponad pół roku po przejściu frontu.
Kuty zwane były przez wieki „małą stolicą Ormian polskich” – tą „wielką” był Lwów, siedziba trzech metropolii. Na horyzoncie dominuje nieodległy Owidiusz a okoliczny teren jest typowym przedgórzem. Oprócz wartkiego Czeremoszu, wiele tu rwących górskich potoków. Osada została założona przez Ormian w XV w., zaś parafia ormiańskokatolicka została założona w 1717 r. wraz z erygowaniem kościoła. Jeszcze pod koniec XIX wieku Kuty znane były jako ośrodek, gdzie produkowano wyroby ze skóry: safiany zwane tabarchamiami lub pandurami. Przed II wojną światową wielu tamtejszych Ormian wynajmowało swe pokoje letnikom. Kuty jeszcze kilkadziesiąt lat temu były kwitnącym kurortem, wtedy też (miasteczko przed wojną leżało w granicach Państwa Polskiego) mieszkało tam ok. 1500 Ormian, co po Lwowie było największym ich skupiskiem w RP. Inne nacje to Polacy – 3,5 tys., Żydzi – 2,5 tys. i 3 tys. Rusinów. Autor przywoływanego tu szkicu, kutczanin, podkreśla, iż Ormianie w tym czasie bardzo rzadko zawierali małżeństwa mieszane.
Zmarła w 2008 roku w Polsce mieszkanka pobliskiego Baniłowa, Anna Danilewicz, jest autorką wielu wspomnień, prezentowanych na łamach wydawanego w Krakowie Biuletynu Ormiańskiego Towarzystwa Kulturalnego. Sama pochodziła z rodziny mieszanej, gdzie ojciec był Polakiem. Jest to obraz, gdzie kilka nacji żyło obok siebie w zgodzie i harmonii, a wszelkie różnice narodowościowe i religijne były niezauważane. Z perspektywy kilkudziesięciu minionych lat tak pisze o wielokulturowości Bukowiny: „ostatnio ukazało się wiele publikacji określających Bukowinę jako »Europę w miniaturze«. Ale wtedy taką nie była, naprawdę o tym wcale nie wiedziała, ani nie pretendowała do autorstwa tego fenomenu. Przestała nią być dokładnie 28 czerwca 1940 roku – w momencie wkroczenia wojsk radzieckich do północnej jej części i anektowania tego terytorium do Związku Radzieckiego”.
Tak więc idylla się skończyła. Aneksja Zachodniej Ukrainy przez ZSRR (17 września 1939 roku) położyły kres polskiej administracji na tych terenach, jednak prawdziwy koniec wspólnoty ormiańskiej przyniosła akcja UPA, która ostatecznie dokonała pogromu polskich i ormiańskich mieszkańców Kut wiosną 1944 r. Inny przywoływany powyżej autor pisze:
„Z relacji osób, które przeżyły kataklizm […] i spoglądały na jego zbrodnicze skutki wyłaniające się z pogorzeliska, zmasakrowane, popalone ciała bliskich, krewnych i przyjaciół oraz osób, których nie dało się zidentyfikować. Grabiono i niszczono bez opamiętania. Potworność tych kwietniowych dni znamy ze wspomnień naocznych świadków[…]. Część z nich w niepewności wyczekiwała za murami ormiańskiej świątyni wznosząc modlitwy do umiłowanego patrona Ormian kuckich – św. Antoniego Padewskiego”.
Gehennę rodziny w pobliskim Baniłowie opisuje także Anna Danilewicz: „nikt już nie był taki sam po tych przejściach”.
Dzisiejsze Kuty liczą ok. 4 tys. mieszkańców. Moje spostrzeżenia z sierpnia 2008 potwierdzają uwagi Stanisława Ciołka – jest to zaniedbane ni to miasteczko, ni to wieś. Polaków nie ma, ci nieliczni oraz pozostali Ormianie zukrainizowali się – oczywiście przede wszystkim najmłodsze pokolenia – po wojnie narodziło się już co najmniej trzecie. Takim kuckim Ormianinem (jak sam pisze, w jego żyłach płynie krew trzech narodów) jest m.in. sam Ciołek, zamieszkały po wojnie, podobnie jak jego brat, w Zakopanem, jednak wybór najwyższych w Polsce gór, nieprzypominających co prawda Czarnohory, był wtórny – Ciołek po wojnie osiadł na Dolnym Śląsku, tam gdzie przeważnie i inni ormiańscy kutczanie oraz ich sąsiedzi, np. Anna Danilewicz.
Ci, z Ormian, którzy przeżyli pogrom, w większości po zakończeniu wojny wyjechali do nowej Polski i wspominają często kuckie realia, miedzy innymi kościół ormiański obecnie zamieniony w cerkiew prawosławną (w Kutach jest jeszcze kościół katolicki z 25 parafianami oraz cerkiew greckokatolicka).
Tak jak pisałem, Polscy Ormianie w innych kresowych miejscowościach zasymilowali się z ukraińskim otoczeniem – jest ich zresztą zaledwie garstka, większość wyjechała. Na Ukrainie nie istnieją oficjalne struktury Kościoła ormiańskokatolickiego. W Kutach do niedawna żyły dwie osoby przyznające się jawnie do swych korzeni: Antonina Linde oraz Anna Kriwcowa (z domu Łucka po matce Lazarawicz z Agopsowiczów (23.10.1927 – 19.12.2008). Młody, zaangażowany proboszcz katolicki ks. Wiesław Dorosz, Ukrainiec polskiego pochodzenia, który objął tę parafię we wrześniu 2007 uważa je za najbardziej zaangażowane parafianki niewielkiej wspólnoty. Podczas prac nad projektem: Kuty nad Czeremoszem – mała stolica Ormian, (Fundacja Ormiańska Koła Zainteresowań Kulturą Ormian, 2008) znaleźliśmy jeszcze dwoje respondentów pochodzenia ormiańskiego, uważających się jednak za Ukraińców. Jedyni w okolicy Ormianie to ci z trzeciej fali – przybysze radzieccy i postradzieccy: w Starych Kutach działa restauracja Ararat, w pobliżu Baniłowa Ormianin założył rybne stawy hodowlane, w Kołomyi istnieje bar także noszący nazwę biblijnej góry.
Kuty, zmitologizowane, żyją nadal we wspomnieniach polskich Ormian i coraz rzadziej – ich potomków w nowych miejscach osiedlenia. Wielowiekowe tradycje zanikły „smutne to, ale prawdziwe” – pisze niedawno zmarły nagle Ciołek, wspominając kabanosy, chorut, strugany potem do rosołu. Chorut jest daniem nieznanym w Armenii – występuje w wielu przekazach kresowych Ormian, jest symbolicznym łącznikiem między czasem przeszłym, sielankowym przeważnie dzieciństwem, opowiadaniami rodziców i dziadków a teraźniejszością. Nie serwuje się go w kilku ormiańskich restauracjach w Polsce, gdzie gospodarzami są „nowi” Ormianie trzeciej fali. To domena kresowych, ormiańskich rodzin. Osiedli we Wrocławiu, Oławie, Obornikach Śląskich starają się podtrzymywać tradycję także w wymiarze kulinarnym.
Z kalendarza na rok 2009 wydanego przez Fundację Kultury i Dziedzictwa Ormian Polskich patrzą na mnie oczy ks. Samuela Manugiewicza, zmarłego jako ociemniały w 1956 r. w Kutach, ostatniego proboszcza ormiańskiego i skupionych wokół niego parafian z okazji odpustu św. Antoniego (13 czerwca) około roku 1930. Minęło 80 lat i ja, pisząc te słowa w styczniu 2009 roku odwzajemniam ich wzrok: Mojzesowicze, Osadcy, Agopsowicze, Donigiewicze… Nie wiem, co się z nimi później działo – czy zginęli w pogromach, czy uciekli, czy przeżyli wojnę, ale wiem, że nie przeżyła parafia ormiańska w Kutach – dziś już jej też tam nie ma. Dłużej niż parafia umierał ormiański kościół. Władze radzieckie zamknęły go w 1947 roku, zaś kiedy to w niepodległej Ukrainie przejął go Kościół prawosławny, stopniowo zaczęto usuwać resztki ormiańskich ozdób z jego wnętrza – tak było jeszcze w 2004 r. – kiedy to wnętrze cerkwi wymalowywano na nowo, ukrywając stare polichromie. Niedawno otrzymałem informację, że zmarła pani Kriwcowa – jedna w dwu Ormianek, które towarzyszyły nam w programie ratunkowo-badawczym, skoncentrowanym na zabezpieczeniu ormiańskich nagrobków na kuckim cmentarzu w sierpniu 2008 roku. Na pożegnalnym poczęstunku podawano ormiański rosół – gandżapur z uszkami i chorutem oraz huculską mamałygę; pokazując robiony własnoręcznie chorut, Pani Kriwcowa rozpłakała się. Dziś już jej nie ma.
Sześćdziesiąt pięć lat po ludobójstwie pozostaje tylko pamięć. Ale i jej jest coraz mniej.
Tomasz Marciniak
Instytut Socjologii UMK Toruń
* Artykuł jest wersją referatu zgłoszonego na XIX konferencje „Historia religii na Ukrainie”, Lwów, 12 – 14 maja 2009 r. tekst powstał w ramach prac Centrum Badań Ormiańskich UMK, www.centrum-armenia.uni.torun.pl