powrót
Włodzimierz Wysocki. Nad przepaścią… krążąc wciąż cz. 1

Pamiętam, jak po raz pierwszy usłyszałem go z głośnika, wrzeszczącego na cały plac w małym łotewskim miasteczku Ogre. Pomyślałem, czemu on tak krzyczy?



Ogromne, dobrze użyźnione krwią i łzami przestrzenie naszej wspaniałej Ojczyzny tworzyły idealne wręcz podłoże dla rozkwitu niepodlegającego cenzurze radzieckiego folkloru. Wzrastał niczym gęste leśne poszycie po obu stronach kolaczastego drutu, dzielącego społeczeństwo na dwie strefy — więzienną i tak zwaną wolną. Bandycka moralność stopniowo zalała wszystkie warstwy społeczeństwa. Początkowo osiadała na dnie, niczym w odstojniku, następnie pięła się mozolnie aż do najwyższej podziałki, wreszcie zaczęła przelewać się przez brzeg naczynia. Zagrożenie, jakie stanowiła dla cywilizowanego świata, było oczywistym od dawna. Jednak dopiero amerykański prezydent, Ronald Regan, który uważnie przeczytał „Archipelagu Gułag” Sołżenicyna, postawił pierwszą istotną tamę na jej drodze. Nowotwór dotknął wprawdzie 2/3 kuli ziemskiej, ale według opinii znawców problemu, istnieje szansa na jego pokonanie. Kiedy rozszczelniono granice państwowe, ożywił się niosący nadzieję proces, choć trudno przewidzieć jak długo potrwa i jaki kształt przybierze.
Samounicestwienie Rosji, dostrzeżone na Zachodzie, w kraju pozostaje nadal zjawiskiem nie do końca uświadomionym. Dramat Wysockiego, dramat narodowego geniusza, w pełni potwierdza tę diagnozę. Wiadomo, jak silnych bóli doświadcza chory na raka w ostatnim stadium. Medycyna stara się ulżyć jego cierpieniom poprzez wprowadzenie do krwioobiegu znieczulających narkotyków. Podobnie przynoszącym tymczasową ulgę środkiem są fałszywe wartości, w tym kulturowe, za pomocą których „ratuje się” chore społeczeństwo. Stosowane przez dziesięciolecia na tyle je osłabiły, że potrzebuje ono ich organicznego ekwiwalentu: narkomania zawisła nad Rosją.


***
Wysocki urodził się w typowej radzieckiej rodzinie, akceptującej ogólnie przyjęty system wartości. Na zdjęciu z 1947 roku (ma wówczas 9 lat) widzimy miniaturowego majora gwardii Wołodię Wysockiego, stojącego przed obiektywem w pełnym rynsztunku: mundur, wojskowe bryczesy, błyszczące oficerki. Z pewnością strój ten był pragnieniem nie tylko rodziców, ale i samego szczęśliwego posiadacza, którego wygląd pokazuje, że marzenie się spełniło.
Wyobrażam sobie, jak zazdrościli mu rówieśnicy. Kiedy byłem w drugiej czy trzeciej klasie, sam rozpaczliwie chciałem mieć takie oficerki. Bogata klientka mojej ciotki-krawcowej zdobyła buty na beżowej, skórzanej podeszwie w rozmiarze 38, ja zaś nosiłem 35. Zadawałem szyku w szkole i na ulicy, zupełnie nie przejmując się tym, że wkrótce ich czubki się powywijały, czyniąc mnie podobnym do małego Muka z popularnej bajki.
Trudne, powojenne czasy. Wzorem męstwa i piękna dla wałęsającego się bez celu nastolatka był żołnierz albo bandyta. Wołodię, podobnie jak większość jego rówieśników wychowywała nie tylko rodzina, ale i podwórko, ulica. Początkowo jego repertuar składał się przede wszystkim z błatnych pieśni, z ulicznego folkloru. Kiedy słucha się „Taganki”, niezachrypniętego jeszcze, chłopięcego niemal tenoru Wysockiego, budzi się współczucie dla kogoś, czyj „talent i młodość” przepadły w więzieniu, a wraz z nimi i „wszystkie noce, przepełnione ogniem” Barwa głosu mocniej niż słowa oddaje brak nadziei więźnia. Co przeciwstawi losowi skazany na zagładę? Czy tego chce?! Trudno mu zrozumieć samego siebie. „Być może stare więzienie centralne, na mnie, chłopaczka, czeka ponownie…. “. Może i nie czeka... Być może, ciągnie go za sobą siła bezwładu, „Cyganka z talią kart, daleka droga”? Nawiasem mówiąc, jedno i drugie to atrybuty miejskiego romansu, cygańskiej tęsknoty, co jątrzyła rany bohaterów Czechowa. Chłopak-włóczęga z czasów wojennego komunizmu dostał je w spadku po nieszczęsnych rodakach, żyjących na długo przed nim.


***
W Rosji, jeśli zajrzy się głębiej, w istocie rzeczy niewiele się zmienia. Na powierzchni — rewolucje, wojny, kosmodromy, rzeki, których bieg się zawraca, a w głębi duszy wciąż ta sama niepojęta tęsknota w połączeniu z niepohamowaną wesołością. „Hulaj dusza, piekła nie ma!”
Gdy się wsłuchuje w same teksty, wydaje się, że chłopaka wciąga ten, jak powiedziałby Jesienin, odmęt. Natomiast, gdy zwróci się uwagę na głos Wysockiego, staje się jasne, jak strasznie się męczy. „Dusza boli i prosi do domu”. Do domu? Przecież on nie ma domu. Tęskni jednak za ciepłym schronieniem, innym niż ściany, które pogrzebały „młodość i talent”. Tysiące niesłyszanych głosów, tysiące zwęglonych warg wołały do niewzruszonych filarów, do więzienia narodów: „Dlaczego mnie pogrążyłeś”? W ogromnym cierpieniu Wysockiego brzmi również gorzka prawda wielkich synów Rosji — Puszkina, Czaadajewa, Lermontowa, W. S. Pieczerina, Błoka... Jak gdyby ono wszystkich bez różnicy, i poetę i bezdomnego włóczęgę, zadusiło podczas snu. Słowa pieśni są wytarte jak talia kart własnej roboty, ale głos nie kłamie. Błatny folklor opiera się wyłącznie na emocjach, na samym głosie. Z drugiej strony, kto w dyskusji podnosił głos, słyszał: „nie próbuj mnie przekrzyczeć”. Jęk pełniej wyraża ból, aniżeli słowo. A u Cwietajewej „Niezwyciężone wołanie ciała: Och, — ech, — ach!” .
Wysocki wciąż jeszcze nie posługiwał się własnymi słowami, za to, powtarzając cudze, zdradzał głęboko osobiste uczucia. Rodziła je zarówno potworna sytuacja społeczna, jak i trudna sytuacja w rodzinie. Rozwód rodziców musiał zranić wrażliwe serce chłopca, choć macocha okazała się być dla niego drugą matką. (...)
Bohater wczesnych pieśni Wysockiego to złodziejaszek o charakterystycznym wyglądzie: czapka z antenką i daszkiem szerokim na dwa palce, biały szalik, marynarka i buty z wysoką, marszczoną cholewą. Pamiętam takiego jednego z czasów młodości. Napisałem o nim kiedyś:
„A nocami przy zaplutym wejściu
Ogieniek słabiutki się tlił.
Głosem podpitym, nieestradowym,
Filia amnestionowany śpiewał”


Sam Wołodia, student szkoły-studium MChAT, wyglądał, oczywiście, inaczej. Jego przyjaciele zaś byli całkiem przyzwoitymi, młodymi ludźmi. Tworzył i śpiewał dla nich, wystukując rytm dłonią po blacie stołu albo niezdarnie uderzając w struny. Przyjaźń stawiał ponad sławę, ponad rodzinę. Na poziomie moralności panującej w środowisku przestępczym przyjaciele trzymają sztamę i wzajemnie się kryją. Młody żulik rozumie przyjaźń jako wartość absolutną, a tego, kto ją zdradzi, gotów jest rozerwać na strzępy. W pięknych i jednocześnie strasznych słowach wspomniane kredo zostaje wyrażone w pieśni: „Do naszego ciasnego kręgu nie każdy wchodził”. W owym kręgu przyjaźń przyrównuje się do zemsty. Tu również są święci i judasze. Braterstwo odwrócone do góry nogami, gdzie Judasz nie sam wymierza sobie karę, a zostaje zabity (...).


***
„Polowanie na wilki” — to pieśń pochodząca z dojrzałego okresu. W tym samym roku pisze „Łaźnię”, „Moją cygańską” — jedną z najbardziej ponurych pieśni, ale też wiele zabawnych, komiczno-demaskatorskich. W „Polowaniu na wilki” wciąż ta sama rozpacz więźnia Taganki. Ta sama udręka i to samo szczerzenie kłów. I obraz — symbol ziemskiej egzystencji — osaczony zwierz. (...)


Pewnego razu Wysockiego zaprosił do siebie Nikita Chruszczow, wtedy już na emeryturze. Być może, słyszał gdzieś z taśm magnetofonowych głos współbrzmiący z jego własną tragedią. W końcu został złapany jak mysz w pułapkę. Całe jego życie było zdławione, z klapami na oczach. I właśnie o tym tamten zachrypnięty śpiewa. Stary wilk, niegdyś pierwszy myśliwy, nie zawahał się powiedzieć o członkach stada, dawnych towarzyszach z Biura Politycznego, jak prokurator o przestępcach: „Widziałeś ich portrety?”


***
Za wielkimi poetami zawsze podąża korowód epigonów. Dziś, w czasach na wpół legalnego bandytyzmu, wątki kryminalne budzą duże zainteresowanie. Pełno ich w mediach, filmach, piosenkach. Pojawiają się w popularnych audycjach radiowych. Kolesie na antenie — za dużą z pewnością kasę — przekazują sobie pozdrowienia. I to, co Wysocki odrzucał z uśmiechem, współcześni klawi bardowie podejmują całkiem na serio. Śpiewają swoje teksty z nonszalancją, po chamsku, natarczywie. Właściwie krzyczą. Znani są zwłaszcza za granicą, gdzie w europejskim czy amerykańskim cywilizowanym świecie brakuje tylko naszych „jaskiniowców”. Tam słuchają zabarwionych złodziejskim żargonem bzdur w eleganckiej, muzycznej oprawie. Ogromne orkiestry, restauracje... A Nowi Rosjanie przełykają łzy nostalgii, zapijając je wyszukanymi trunkami, kiedy słyszą rodzime i chwytające za serce:


„Dziś łzy już na nic się nie zdadzą
I, mamo, wiesz, nie warto rozpaczać,
Nic nie poradzisz, życie to niekończąca się noc
I nie ma czasu, żeby je zrozumieć.


Wrócę do domu, znów kolesie
I wszystko zaczyna się od nowa
Łatwe kobiety i knajpy
Oraz pieniądze, których nigdy nie starczało


A później, oczywiście, znowu łagry
I Twoje spojrzenie, jak niemy wyrzut
Odwykłem, mamo, szczerze mówiąc,
Odwykłem od ludzkiego życia”.


(przekład M. Duszkin)


Wybacz mi, proszę, muzo Poety, że wraz z jego arcydziełami przetrząsam ten słowny śmietnik. Jest on świadectwem epoki jaskiniowej trwającej w Rosji po dziś dzień. Era dzikusów przeżyła Wysockiego w tandetnych kopiach, eksploatując styl, z którego wziął początek radziecki, niepodlegający cenzurze folklor.


CDN


Aleksander Zorin


Fragment książki „Wyjście z labiryntu”,
wyd. 2005, Moskwa.


Przekład  Maksim Duszkin