powrót
Leon hrabia Plater i marynarka w angielską kratę

Tragiczną historię młodego powstańca z Inflant Polskich, najdalej na północ wysuniętej prowincji przedrozbiorowej Rzeczypospolitej (obecnie część Łotwy), możemy poznać z dwóch wiarygodnych źródeł: pierwszym są wspomnienia starszego o dziesięć lat brata Leona — Eugeniusza, spisane w 1906 r. i wydane pośmiertnie w 1922 r. w Poznaniu, pt. „Powstanie w Inflantach Polskich i śmierć Leona Platera w 1863 roku”. Drugim źródłem są wspomnienia
ks.  dr Leona Broel-Platera, który nosił imię prawdopodobnie na pamiątkę swojego stryja, wydane w 1939 r. we Lwowie i zatytułowane „Leon hr. Plater. Bohater powstania 1863 r. w Inflantach Polskich”. 
Obydwaj autorzy doczekali niepodległej Polski. Oosiemdziesięcioletni Eugeniusz Plater spisując swoje wspomnienia w roku 1906, a więc 54 lata po wypadkach, zapewne wciąż rozważał, czy wybór, którego dokonał jego brat był słuszny, czy ofiara powstańców styczniowych była potrzebna, by Polska była niepodległa. Wtedy, w 1863 r. nie podzielał gorączki patriotycznej swojego brata. Zaważyły na jego poglądach zapewne przeżycia z dzieciństwa: ich ojciec Józef, będąc głową licznej rodziny (trzynaściorga dzieci), nie wziął udziału w powstaniu listopadowym (choć kuzyni — słynna Emilia i Cezary zawiązali partię działającą w okolicy Dyneburga), ale mimo to nie ominęły go represje: został zesłany do Smoleńska za ukrywanie przez kilka lat w jednym ze swoich folwarków rodziny zagrożonej wywózką na Sybir. Gdy rodzina próbowała interweniować u cara Mikołaja I, że przewina niewielka, usłyszała, że kara również niewielka, bo Smoleńsk leży niedaleko i mile w nim mieszkać. Na kilkuletnim zesłaniu Józef Plater przebywał z dwoma synami, w tym z najmłodszym — Leonem.
Ziemiaństwo Inflant, dzieląc zapatrywania stronnictwa Białych uważało, że naród jest zbyt jeszcze słaby, by rozpoczynać walkę z rosyjskim kolosem. O carskiej potędze przypominała olbrzymia, silnie umocniona forteca rosyjska nad Dźwiną, stojąca w nieodległym Dyneburgu.
Jednakże już po wybuchu powstania w Królestwie słano na Litwę emisariuszy Wydziału (władza powstańcza) zarządzającego prowincjami Litwy, „który, by pozbyć się z Wilna niewygodnych mu Czerwieńców, wysyłał ich na prowincję poruczając im różne stanowiska w nowopowstałej organizacji powstańczej”... — pisał z przekąsem Eugeniusz Plater. — „Na nasze Inflanckie strony był wysłany niejaki Pąset pod fałszywym nazwiskiem, zręczny i przystojny młodzieniec, bardzo pewny siebie i umiejący zaimponować; robił propagandę i bywał przeważnie w domach, w których mógł więcej robić efektu i rachować na większe poparcie; rozsądniejszych zaś i tych, o których wiadomo było, że ogólnego nie podzielali szału i przeciwni byli miejscowemu powstaniu, unikał, nie gardząc też efektem na płeć piękną i panienkom patriotkom, mianowicie pannom Benisławskim w Dubnie się zalecał.”
Leon — jak dalej pisze Eugeniusz — „był pod wpływem tych podnieconych apostołujących osobistości... chcących go wciągnąć do organizacji, działając na jego miłość własną, nazywając nas, którzyśmy odradzali i widzieli nierozsądek i niebezpieczeństwo tego ruchu, Targowiczanami. Starałem się o ile możności perswazją na niego działać, ale on uważał, że jako Plater nie może się usunąć i wstydziłby się, gdyby żaden członek rodziny do organizacji nie należał”.

Pamiętne imieniny Leona roku ‘63
Tego dnia, 11 kwietnia, Eugeniusz pojechał do Kazanowa, majątku Leona, by mu złożyć powinszowania z okazji imienin: „znalazłem go samego, czyszczącego broń, rozmówiliśmy się szczegółowo, wyznał mi, że się przekonał, jakiem szaleństwem rozpoczynać tu powstanie, że może to, zgodnie z moim uprzednio mu udzielonym zdaniem, sprowadzić nieszczęście na całą okolicę i z tego powodu postanowił z wiernymi mu sługami przedrzeć się na Litwę i tam się przyłączyć do partii Narbutta, który w swoim czasie dzielnie się trzymał i odpierał zwycięsko napady wojska moskiewskiego. Widząc, że postanowienie jego niezłomne i przekonania jego nie zmienię, nie oponowałem i pożegnałem go z myślą, iż się nieprędko zobaczymy. Było to w czwartek...”
Jak dokładnie Eugeniusz zapamiętał tamten dzień!
Tego samego dnia wieczorem zdarzyło się jednak coś, co odmieniło plany Leona: do Kazanowa przyjechał Zygmunt Bujnicki, szlachcic inflancki i eks-wojskowy, z rozkazem Rządu Narodowego, aby natychmiast przyłączył się do partii powstańczej, która zamierzała dokonać napadu na konwój przewożący broń z twierdzy dyneburskiej.
I tak w sobotę 13 kwietnia Leon Plater czatował nocą w lesie Bałtyńskim przy gościńcu prowadzącym do Dzisny. Towarzyszyło mu pięciu ludzi: służący Zabłocki, starosta Cytowicz, szlachcic Nieciecki, stangret Antoni i kucharz Jan Bansa. Grupa Bujnickiego składała się z ok. 50 powstańców zbrojnych w broń myśliwską i dubeltówki.
Transport broni (wg raportów rosyjskich: 400 sztuk karabinów, kilka pistoletów i broni siecznej oraz pewna ilość prochu) eskortowało ośmiu żołnierzy rosyjskich i jeden oficer. Żołnierze wlekli się niedbale, niektórzy z nich poukładali broń na wozy. Napadu dokonano ok. godz.  11 w nocy; zabito trzech czy czterech Rosjan, dwóch raniono, kilku innych wraz z oficerem zdołało uciec. Zrabowaną broń częściowo zakopano w lesie, wozy podpalono. Powstańcy się ulotnili, pozostawiając na miejscu Leona z jego ludźmi, którzy opatrzywszy rannych Rosjan, mieli zgodnie z wcześniejszym planem przedostać się przez lasy w kierunku Dźwiny do miejscowości Wyszki, gdzie miała na nich czekać podwoda.
Niestety plan się nie powiódł. Główną przyczyną niepowodzenia akcji było niesprzyjające nastawienie miejscowych chłopów staroobrzędowców, zwanych starowierami lub „burłakami”. Zamieszkiwali oni te tereny od czasów cara Piotra Wielkiego, choć główna fala przybyła za Aleksandra I i Mikołaja I. Obliczano, że było ich tutaj około 4 tysięcy. Starowierzy zauważywszy podejrzany zjazd szlachty w karczmie przy gościńcu dzisnieńskim (powstańcy rozpuścili plotkę, ze zbierają się na polowanie, ale nikt w to nie uwierzył), zaczęli także się gromadzić i zbroić w rusznice i kije. Teraz ci chłopi, zmobilizowani przez Rosjan, rozpoczęli nagonkę za powstańczym oddziałem. Grupa Leona Platera przedzierająca się nocą w kierunku Dźwiny, obciążona ładunkiem, musiała się wciąż ostrzeliwać i bronić. W końcu pojmano Leona i jego towarzyszy, i dotkliwie pobitych, dostarczono do twierdzy w Dyneburgu.

Rozruchy starowierów w guberni witebskiej
Ten mały incydent powstańczy był iskrą, która wywołała pożar; w całym powiecie rozpoczęły się grabieże, napady na dwory, podpalenia, mordy ziemian. Chłopstwo nie znajdując przeszkody ze strony rządu zniszczyło i obrabowało kilkadziesiąt dworów. W końcu rząd petersburski przestraszył się, że ruch przybiera formę rewolucji socjalnej. Przecież Inflanty wchodziły w skład guberni witebskiej, leżącej prawie u wrót stolicy cesarstwa!
Rozruchy w Inflantach odbiły się także echem w całej Europie. Gazety angielskie i francuskie rozpisywały się o dzikich chłopskich rabunkach, zrzucając całą odpowiedzialność za nie na rząd rosyjski. Leon Plater wyrastał na bohatera inflanckiego powstania. W dodatku podczas śledztwa wziął całą winę na siebie, chcąc uchronić przywódcę partii powstańczej, Zygmunta Bujnickiego, który miał żonę i małe dziecko.
Car postanowił działać energicznie — mianował generał-gubernatorem Litwy Michała Murawjewa, nadając mu nieograniczone pełnomocnictwa. Przejeżdżający 25 maja przez Dyneburg w drodze do Wilna Murawjew osobiście wydał wyrok śmierci na powstańca.
Leon Plater nie spodziewał się tak surowej kary. Rodzina próbowała interweniować u dworu carskiego. Niektórzy członkowie rodziny Bujnickich, przynaglani przez krewnych i znajomych, obawiając się moralnej odpowiedzialności, domagali się od Zygmunta, aby się przyznał do przywództwa w napadzie. Bujnicki uciekając na emigrację wystosował z powiatu telszewskiego (a więc z zachodniej Litwy blisko granicy z Prusami) list do komisji śledczej, w którym zeznawał, że przymusił Leona pod groźbą śmierci do udziału w akcji. List do rąk przewodniczącego śledztwa dostarczyła żona Bujnickiego w przeddzień stracenia Leona 27 maja 1863 r. Wyroku jednak nie zmieniono.

Ostatnią noc przed śmiercią skazaniec przeżył pokrzepiany przez katolickiego księdza. Rano, po pożegnaniu się w celi z matką i siostrami (braci nie dopuszczono), Leon ok. godz. 11 został rozstrzelany. Następnie mogiłę jego stratowano, a w nocy ciało wykopano i przeniesiono w nieznane miejsce. Kilka miesięcy po katastrofie matka powstańca błagała cesarzową Marię o wydanie zwłok rozstrzelanego syna, nie otrzymała jednak odpowiedzi.

„Epilog inflancki, choć wiele wrzawy w Rosji i na Zachodzie narobił, choć spowodował dziką u Moskali reakcję, a za granicą ogólne oburzenie i współczucie, przebrzmiał jednak bez echa, jak inne krwawych tych dni wypadki.” — zapisał ks. Leon Plater w swoich wspomnieniach.

Marynarka w angielską kratę
Z Leonem hr. Platerem związane są dwa eksponaty w Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie: jeden to sztandar z okresu manifestacji przed powstaniem (na sztandarze widnieje data 1861), należący do oddziału, w którym był Leon. Drugi eksponat jest bardzo zagadkowy: jest to marynarka, w której rzekomo Leon Plater szedł na rozstrzelanie. Marynarka jest dość obszerna i długa, uszyta na postawnego mężczyznę. Co najbardziej zadziwia to nowoczesny fason i materiał w delikatną beżowo-brązową kratkę. Cała jest obszyta jasną lamówką, ma nieduży wyłożony kołnierz,  z przodu trzy kieszenie, także lamowane, oraz jaskrawe guziki. Nie przypomina sukmany ze zdjęcia Leona ani strojów innych powstańców znanych chociażby z obrazów Grottgera. Czy rzeczywiście jest autentyczna? Czy należała do niego czy został w nią ubrany przed rozstrzelaniem? Mimowolnie kojarzy się z „marynarką w angielską kratę” z piosenki Jacka Kaczmarskiego i urasta do  symbolu stosunków polsko-rosyjskich (w pieśni barda zatytułowanej „Świadkowie” marynarkę zamordowanego AK-owca zabiera młody enkawudzista i pisze do matki: „Otcu skaży czto u menia jest’ dla niego padarok — pidżak s anglijskoj kletaczkoj, papał mnie prosto darom”).
Zakończmy opis tych tragicznych wydarzeń z naszej wspólnej historii słowami pieśni Jacka Kaczmarskiego:


„Wejdźmy głębiej w wodę... kochani
Dosyć tego brodzenia przy brzegu
Ochłodziliśmy już po kolana
Nasze nogi zmęczone po biegu...”