powrót
Michał Horoszewicz (1922-2012)

Właściwie to znaliśmy się tylko z korespondencji. Spotkaliśmy się kiedyś dawno ze dwa razy, ale potem to były wyłącznie listy. Jemu przeszkadzał w kontaktach osobistych coraz gorszy słuch, mnie coraz mniejsza ruchliwość. Niemniej obaj byliśmy „niedzisiejsi”: lubiliśmy pisać listy, uważaliśmy też za święty obowiązek odpowiedź na nie. Pisaliśmy do siebie zawsze ręcznie, a pan Michał załączał często „xera” swoich publikacji. Mam ich bardzo grubą teczkę, wróciłem teraz, po jego śmierci, do tej lektury.

Polski dialog najważniejszy
Halina Bortnowska zauważyła niegdyś, że owszem, trzeba pisać na przykład o mariawityzmie, ale statystyka (a więc liczebność wyznawców) determinuje jakoś tematykę: z racji ludnościowych najważniejszy nie jest jednak dialog wewnątrzchrześcijański ani międzyreligijny, lecz ten, w którym partnerami katolików są ateiści czy raczej agnostycy. A warunkiem dialogu jest szacunek dla faktów. Stąd tutaj sylwetka polskiego wolnomyśliciela interesującego się zawodowo Kościołem, a zresztą głównie sprawą właśnie ekumeniczną, bo jego relacjami z judaizmem.
Biogram na podstawie nekrologu
Żył niemal dokładnie lat 90 (3.07.1922 – 4.07.2012). Żołnierz AK, uczestnik Postania Warszawskiego (zgrupowanie „Harnasia”, kompania „Grażyna” – Śródmieście Północne), deportowany do stalagu Fallingbostel XI-B. Inżynier-technolog, pracownik SGGW (1949-1958) oraz Instytutu Przemysłu Mleczarskiego (1958-1960). dziennikarz: Bad Harzburg i Goslar „Głos Polaka” – pierwsza połowa 1946 r.; Warszawa: „Głos Wolnych” 1948-1951, „Argumenty” 1957-1981, „Człowiek i Światopogląd” 1975-1989; publicysta: „Res Humana”, „Więź”, „Przegląd Religioznawczy”, „Maqom”, „Collectanea Theologica” i inne, czynny niemal do ostatka. Honorowy Członek Towarzystwa Kultury Świeckiej; członek Światowego Związku Żołnierzy AK, Polskiego Towarzystwa Religioznawczego, Klubu Przyjaciół Muzeum Powstania Warszawskiego; Polskiego Związku Głuchych. Odznaczony Krzyżem Armii Krajowej, Warszawskim Krzyżem Powstańczym, Krzyżem Partyzanckim, Medalem Boya-Żeleńskiego za Zasługi dla Ruchu Laickiego.
Żona pana Michała napisała mi, że niechętnie mówił o swojej walce zbrojnej, co więcej, nigdy nie zapisał się do ZBOWiD-u. Należał do ludzi wyraźnych zasad etycznych, wśród których poza staroświecką solidnością była skromność. Nie lubił w ogóle zasypywania ludzi informacjami o swoich sprawach prywatnych; chciałem o nim wiedzieć więcej, do tego jednak posłużyły dopiero nekrologi... Był też staroświecko pryncypialny, ale (może raczej: dlatego właśnie) szanował bardzo cudze poglądy. Wiem od żony, że każdego roku 1 sierpnia spotykał się z kolegami z Powstania podczas mszy. A w przeddzień śmierci i w dzień urodzin była msza w jego intencji w szpitalnej kaplicy już bez niego: był za słaby, by tam dotrzeć.

Publicystyka wzorowo rzetelna
We wszystkim, co pisał, imponował mi swoją rzetelnością, dokładnością (czasem nawet nieco pedantyczną), na miarę wręcz pracy naukowej. Pamiętam, jak swego czasu wypomniał asystentowi kościelnemu „Tygodnika Powszechnego”, ks. Andrzejowi Bardeckiemu dość drobne błędy faktograficzne: dziwił się, że specjalista od Kościoła może się tak pomylić! Bo też miał wiedzę nie tylko dokładną, również ogromną: powinien nią imponować kościelnym historykom Kościoła katolickiego. Specjalizował się w dziejach jego stosunku do współczesnego świata, głównie – jak napisałem – do wspólnoty żydowskiej, ale nie tylko. Można śmiało Michała Horoszewicza nazwać watykanologiem: pamiętam z bardzo dawnych lat jego tekst na temat kościelnego Rzymu w książce Kazimierza Sidora „Wzgórze Watykanusa”, a potem było publikacji podobnych legion i wszystkie wzorowo obiektywne.

„Przez dwa millenia do rzymskiej synagogi”
Przede wszystkim było dzieło książkowe pod tym tytułem. Rzecz na naszym rynku umysłowym pionierska, bo nie została przetłumaczona u nas nawet fundamentalna „Historia antysemityzmu” Léona Poliakova. Ta książka Horoszewicza to dzieje relacji Kościoła rzymskokatolickiego i wspólnoty żydowskiej, publikacja wydana przez Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego przed 11 laty, z przedmową ks. Waldemara Chrostowskiego.
O myślowym stylu dzieła niech świadczą najpierw pierwsze zdania pierwszego rozdziału.
„»Są oni i Bogu niemili, i wszystkim ludziom przeciwni« – przestrzegał Tesaloniczan przed Żydami Apostoł Paweł. »Antysemityzm jest niedopuszczalny. Duchowo jesteśmy Semitami« – upominał katolików belgijskich (a przez nich całe chrześcijaństwo) papież Pius XI. Wypowiedzi te dzieli niemal dziewiętnaście stuleci (...): długa trasa konfliktów – ale i momentów zadowalającej kohabitacji, szlak cierpień – ale i zrywów człowieczeństwa”. A wcześniej jeszcze taki akapit autora ze „Słowa wstępnego”: „Założeniem [książki – JT] było unikanie zarówno zawężeń apologetyki (od przeszło półwiecza piszący zachowuje orientację myśliciela niezależnego), jak i niedopuszczalnego koncentrowania się na kartach wyłącznie negatywnych; chodziło nie tylko o uwzględnienie aspektów ujemnych (przeważających częstotliwością), ale też – i jak najbardziej – o odnotowanie wychwytywanych istotniejszych pozytywów, nawet jeśli nie zawsze trwałych: były bowiem i czasoprzestrzenne enklawy pomyślnego współistnienia, i pewne tradycje życzliwości oraz opiekuństwa, i chroniące prawa ludzkie dyrektywy papieskie czy kurialne (choćby nieprzepajające praktyki codziennej Kościoła).”
Można zauważyć precyzująco, że owa Pawłowa ocena Żydów (1 List do Tesaloniczan 2,15) była przysłowiową bułką z masłem wobec tego, co wypisywali później na ich temat autorzy chrześcijańscy, od Jana Chryzostoma do księdza Trzeciaka. „Apostoł narodów” doznawał od swoich rodaków tylu cierpień, że poniekąd trudno mu się dziwić, a zresztą właśnie zachowywał w owej krytyce pewien umiar (na przykład zaznaczył, że są oni nadal narodem przez Boga wybranym, nie zostali odrzuceni: List do Rzymian, rozdziały 9-11). To taka moja precyzacja biblistyczna, przede wszystkim jednak zwracam uwagę na troskę autora książki o „wychwytywanie pozytywów”, deklarowaną na wstępie dzieła, widoczną jednak potem wyraźnie w nim całym.

Milczenie Piusa XII
Przykład: wielce kontrowersyjna sprawa sławetnego milczenia Piusa XII. Horoszewicz napisał: „Trudno jednoznacznie ocenić lata drugiej wojny światowej. Pius XII nie potępił ludobójstwa czy to w skali powszechnej czy też w szczególnym odniesieniu do totalnie unicestwianego narodu żydowskiego, nie ogłosił też jakiegoś modlitewnego aktu na rzecz solidarności chrześcijan i Żydów. Jednakże wieloraka pomoc interwencyjna, kontaktowa, rzeczowa, „przerzutowa”, bezpośrednio ochronna (w samym Rzymie) – udzielana Żydom od Vittel po Szanghaj przez papiestwo wraz z jego strukturami centralnymi i przede wszystkim dyplomatycznymi – była niezaprzeczalnie bardzo rozległa, jaskrawo kontrastując z wręcz niewiarygodną inercją Londynu, Waszyngtonu oraz Ottawy.” Horoszewicz napisał to w kwartalniku Akademii Teologii Katolickiej „Collectanea Theologica” (nr 3/1991), ale i w lewicowym „Forum Klubowym” (nr 3-4/2006) stwierdzał to samo: „W okresie od września 1943 r. do czerwca następnego roku (to znaczy podczas okupacji Wiecznego Miasta przez formacje hitlerowskie) czterdziestohektarowa mini-enklawa watykańska – łącznie, oczywiście, z częściowo eksterytorialnymi budynkami kościelnymi i zakonnymi Rzymu – potrafiła przygarnąć, paradoksalnie, większą liczbę proskrybowanych Żydów niż w ciągu całej wojny bezkresna i jakże słabo zaludniona Kanada na swych niemal dziesięciu milionach kilometrów kwadratowych.”
Nie znaczy to, żeby pan Michał entuzjazmował się niektórymi papieskimi obrońcami katolickimi. O postulatorze procesu beatyfikacyjnego Piusa XII, jezuicie Peterze Gumpelu, napisał w tymże „Forum Klubowym”, że jest „namiętnym apologetą”. Ale znowu zacytuję ów artykuł mego przyjaciela w kwartalniku kościelnym: „Papiestwo było jedyną instancją europejską, która miała niemal zakodowaną – choć, oczywiście, bynajmniej nie zawsze należycie sprawowaną – powinność ochrony żydowskich społeczności”.

Obserwator dialogu i świadek
Zapytany przez inny periodyk kościelny, „Maqom” (nr 1/1999), „czy widzi jakieś szanse na rozwój dialogu chrześcijańsko-żydowskiego”, Horoszewicz odpowiedział z umiarkowanym optymizmem: „Tempo dialogu może z czasem słabnąć w przypadku braku podniety, ale na pewno nie zmieni się zasadniczy kierunek. Dialog już wytworzył mechanizmy napędzające, osiągnięcia w jego procesach są nieodwracalne. Gotowość dialogową wyrażają nie od dziś obie strony”. Cenny to głos bacznego obserwatora.
Jako wolnomyśliciel był Horoszewicz współzałożycielem tygodnika „Argumenty”, działał w ogóle w ruchu laickim. Były to ośrodki, które długo wierzyły w reformowalność socjalizmu i broniły go po swojemu. Ale właśnie po swojemu: prowadziły spokojny dialog z ośrodkami katolickimi, które tego dialogu chciały i też długo miały owe polityczne złudzenia (myślę o moim miesięczniku „Więź”). „Socjalizm realny” minął jak sen jakiś czarny, zmieniło się w Polsce niejedno, ale istnieje nadal potrzeba różnorakiego dialogu, którego Michał Horoszewicz był pięknym obserwatorem i świadkiem.
Jan Turnau